wtorek, 19 października 2010

helenka .jeden


                                                    1.



Moja rodzina to tata, Basia i ja – Helenka. Mamy też psa Cynamona. Wiem co myślicie, „a gdzie mama?” . Mamy nie ma. Umarła. Zachorowała na taką dziwną chorobę o nazwie RAK. Zawsze myślałam , że rak to takie zwierzę które chodzi tyłem do przodu. Kiedyś podsłuchałam rozmowę taty z babcią Olą
-Mamo, oni nie dają jej żadnych szans. Ten RAK pożera ją od środka.
-Mikołaj, proszę nie poddawajcie się!

Od razu pomyślałam, że w jej ciele chodzi rak, i że złapała go do środka jak byliśmy nad morzem zaraz po narodzinach Basi.
Pomyślałam, że na pewno ją wyleczą, że wystarczy go wyjąć z jej ciała i wszystko będzie dobrze. Ale okazało się, że to nie takie proste. Podobno się rozrósł. Podobno zjadał moją mamę.



    Mama nie chciała leżeć w szpitalu. Pamiętam ostatnie dwa lata. Pierwszą rzeczą jest Basia. Basia to moja siostrzyczka, ma roczek. Mama i tata powiedzieli mi o niej pewnej zimowej niedzieli, zaraz po tym jak wróciliśmy z lodowiska.

-Helenko za jakiś czas będziesz mieć kogoś ważnego przy sobie.
-Kogo?
-Tego jeszcze nie wiemy.
Byli szczęśliwi, roześmiani a ja razem z nimi. Mama rosła i rosła aż w końcu urosła jak wieloryb, jak gdzieś siadała to ja i tata żartowaliśmy ,że wieloryb osiadł na mieliźnie. Moja siostrzyczka urodziła się w sierpniu. Przez to całe zamieszanie z ostatnimi tygodniami ciąży mamy nie miałam wakacji. Kiedy Basia skończyła dwa miesiące tatuś ogłosił ,że jedziemy nad morze, do takiego kraju co się nazywa Włochy.


   To było najpiękniejsze miejsce w jakim byłam. Pełne słońca, jedzenia, roześmianych ludzi. Byliśmy tam bardzo szczęśliwi. Tata i ja całymi dniami pluskaliśmy się w wodzie, nawet Cynamon z nami pojechał. Za to mama i Basia leżały pod taką śmieszną parasolką i oglądały książeczki ze ślicznymi obrazkami. Mieszkaliśmy u takiej fajnej włoskiej rodziny. Było tam trzech chłopców z którymi urządzałam wyścigi w jedzeniu sphagetti na czas. Sphagetti to taki długi makaron z przeróżnymi sosami. Kiedy się go je to robi się bardzo śmieszne miny.

Tydzień po powrocie z wakacji mama zemdlała. Przyjechali tacy dziwni panowie. Tatuś mówił na nich „POGOTOWIE”. Byli ubrani na czerwono. Jak krew mamusi w takim dziwnym urządzeniu które nazywa się kroplówka.
Mama leżała bardzo długo w szpitalu. Była owinięta rurkami, kablami i bandażem na głowie. Pamiętam ,że skojarzyła mi się z meduzą którą widziałam nad morzem. Cały czas spała, miała niebieską skórę i ogromne oczy. Wprowadziła się do nas babcia Ola. Babcia Ola to najlepsza babcia na świecie. Nosi na głowie koczek obwiązany wstążką albo apaszką. I maluje policzki na różowo. Pachnie cebulą i perfumami. Dziwna mieszanka. Cebula i perfumy, ale pasuję do babci.


















 moja książka.zaczynam.to tylko takie szkice.


 

3 komentarze:

  1. Lolu, sama piszę i lubię czytać innych prace. A to jest przefenomenalne! czekam z niecierpliwością:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite!Proszę, pisz dalej.
    Czekam na c.d.n.
    Zauroczona ja:))

    OdpowiedzUsuń
  3. niesamowite :)
    wyobraź sobie, że też kiedyś myślałam o bajce opowiadanej przez małą dziewczynkę, która ma chorą na raka mamę. tylko że w inny sposób przedstawione to miało być.

    ale mniejsza o to. dziękuję za komentarz. i Twoje rysowanie podoba mi się bardzo, takie niby niedokładne, świetne :) studiujesz grafikę może?

    Wesołych!

    OdpowiedzUsuń